czwartek, 31 stycznia 2013

pierwszy raz...

...płot jest wysoki i ma na szczycie jakieś paskudne kłujące zabezpieczenia. To nic: przełażę jakoś, schowawszy rower w krzakach. Jestem na parkingu zamkniętego Selgrosu. Wielki ten market; chwilę zabiera nam zlokalizowanie śmietnika. Trochę nie przygotowałam się do pierwszego Wielkiego Skoku - mam na sobie płaszcz, nie mam za to czołówki, rękawiczek gumowych ani nawet foliowego worka. Znajdujemy jakąś foliówkę i dobieramy do pierwszego kontenera. Jest ciemnawo, ale widzę piękne bakłażany i ogórki. Marcinek otwiera drugi pojemnik, a tam - chleba po brzegi. Wybieramy kilka bochenków baltonowskiego; spokojnie nadaje się jeszcze do jedzenia, nie ma śladów pleśni, jedynie nie jest już taki miękki. Nie jadam chleba, więc zabieram go celem zostawienia na koszu na śmieci na rogu mojej ulicy (rano już go nie będzie). Do wora ładujemy wszystkie warzywa; trochę na ślepo - przesegreguję je w domu. Najwspanialszym znaleziskiem jest zapakowana próżniowo wielka torba mieszanki sałat - endywii i roszponki. Nie pojawia się żaden ochroniarz; wyłazimy więc przez ten podły płot. Warzywa lądują w sakwie rowerowej, jedziemy dalej. Wieje w twarz, jakoś tak mi lekko na duszy. Mijamy Lidla, śmietnik niestety zamknięty na kłódkę. Przed nami jeszcze Biedrona - i bingo. Jabłka, tona bananów, hermetycznie zapakowane naleśniki z datą 2.02, kilka pomarańcz i grejpfrutów. W sakwie nie ma już miejsca, instalujemy niepewną konstrukcję ze skrzynki na kierownicy. Jest czwarta, gdy kończę segregację. Musiałam odciąć miękkie końcówki ogórków i bakłażanów, porządnie wszystko wyszorować i dumnie zjeść moją pierwszą freegańską mandarynkę. 


















Rano przyjeżdża Maks i zapala się do pomysłu. Robimy musakę: bakłażany i pomidory z wczoraj, mleko na beszamel darowane, mąka z zapasów, bazylia, gałka i pieprz z konkursu od Sowy, ser halloumi wygrany kiedyś od faceta i kuchni i zamrożony. Sałatkę robimy z sałaty selgrosowej, cebuli zamarynowanej już dawno, oliwy od Almy. Rozmyślam, co zrobię, gdy zabraknie mi soli...

Obiad jest wybitny, nawet Anka bez oporów pochłania śmietnikową musakę. To preludium; prawdziwy challenge zacznie się jutro. Na sobotnie śniadanie w PocoLoco będzie coś z bananów - może tarta na kruchym spodzie? tylko skąd wziąć masło...? 






start

...no to zaczynamy.

Nie będzie wstępu o tym, ile ton żywności dziennie marnuje się na świecie. Nie będzie też o tym, co konsumpcjonizm robi z nami, nie będzie o macdonaldyzacji ani o umierających z głodu dzieciach w Afryce, nie będzie o marketingu i wielkich koncernach. Będzie o tym, co postanowiłam sprawdzić.

Sprawdzę, czy przez miesiąc można nie wydawać pieniędzy na rzeczy... niezbędne.


Będzie mi miło, jeśli będziecie trzymać kciuki, lub jeśli podzielicie się ze mną Waszymi opiniami, refleksjami lub krytyką.