czwartek, 7 marca 2013

połoniny niebieskie

Skończył się luty. Akcję uznaję za całkowicie udaną, sukces założenia bez najmniejszego odstępstwa do dnia wyjazdu, czyli 26 lutego. Podróże bez pieniędzy są osobnym tematem i kiedyś może i tego spróbuję.

Jestem szczęśliwa, że wszystko poszło zgodnie z planem i udowodniłam sobie wszystko to, co chciałam sobie udowodnić. Wiem dobrze, że to nie koniec mojej przygody z freeganizmem, a właściwie początek nowego stylu życia.

Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali: Ani, Natalce, Marcinkowi, Maksowi, Marysi W., Maćkowi, rodzicom moim miłym, ciotkom Hani i Joannie (Twoje słowa były wspaniałe, dzięki), Grzesiowi, Rudzielcom, Baśce, Agacie i wszystkim innym, którzy słowami albo słoikami popierali moje idee fix.

Satysfakcja ginie w obliczu koszmaru. Przedwczoraj w Karakorum straciłam kogoś, kto stanowił dla mnie ogromny autorytet. Jednego z niewielu ludzi, którzy bezustannie, samym tylko istnieniem, wywierali na mnie tak duży wpływ. Człowieka, który podkręcał we mnie ambicje, dzięki któremu zaczęłam biegać kilka lat temu, kto zawsze był o krok z przodu, kogo można było tylko podziwiać. Przy tym - kogoś, z kim nieraz wypiłam o jedno piwo za dużo. Kogoś, na czyje szczęście i sukcesy patrzyłam z nutą zazdrości, życząc mu wszystkiego, co najpiękniejsze, najlepsze. Nie życzyłam mu cichej śmierci w śniegu, gdzieś wysoko, pod gwiazdami. 

W Andrzejki wywróżyłeś sobie wielkie szczęście, pamiętasz? Wierzę, Tomku, że się nie bałeś w ostatnich chwilach. Jesteś teraz w Shangri La, posiadłeś nie tylko swój wymarzony ośmiotysięcznik, ale i wielką tajemnicę życia i śmierci.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz